Decline
Ciekawie jest patrzeć na te wszystkie procesy upadku własnego ciała, czyli jedynego domu-wehikułu, jaki mamy. Rozłożone w czasie, a nieuchronne. Wcale nie chodzi o żadne zmarszczki (ci, którzy mi źle życzą, mylą się, mówiąc, że się ich boję) ani siwe włosy, a o luźną skórę, zapadające się policzki i stopniowy zanik mięśni. Senność przychodzi już po dziewiątej wieczorem, chociaż zawsze się było nocnym markiem, a blady świt już budzi, niewyspaną i sztywną od spania w jednej pozycji. A do zalet przekwitania zaliczyć trzeba coraz solidniejszy spokój wewnętrzny i zgodę na to, co jest, no bo co ma być? Na końcu jest koniec, a człowiek jest "błysk, bąbel, by go królem zwano".
Dodaj komentarz