Co ma sens
Miałam dziś koszmarny sen: na covid umarł jeden z moich dawnych studentów, dziś pan profesor (doktor habilitowany)... Coś okropnego! Myślę tyle o moim dawnym, nauczycielskim życiu, że zdarzył mi się taki sen... Mam nadzieję, że pan profesor czuje się dobrze (postaram się to sprawdzić jak najszybciej). A teraz chcę opowiedzieć o swoich ważnych osiągnięciach zawodowych.
Są dwa.
Jednym z nich jest Maria O.
W 2012 r. dostałam do prowadzenia kurs konwersacyjny na poziomie średniozaawansowanym w szkole w E. Czułam, że to będzie nowy początek - oto po dwóch latach bez pracy przyjęła mnie lokalna szkoła pomaturalna. Myślę, że wyjaśnienie było proste: zatrudniający mnie dyrektor placówki miał żonę Polkę i na tej podstawie zaufał innej Polce. W efekcie dostałam w swoje ręce trzy uczennice, z którymi spędziłam kolejnych jedenaście piątków. Każda z nich była inna, każda z nich z innego kraju. Na ostatnich zajęciach zjawiła się tylko Maria, bo pozostałe panie miały inne zobowiązania. Padał sobie śnieg. Obejrzałyśmy film o oceanie, porozmawiałyśmy o nim, po czym Maria powiedziała mi, że był to najlepszy kurs w jej życiu. (Jestem próżna jak każdy). - Czy mogę panią przytulić? Nie odmówiłam.
Trzy lata później odwiedziła mnie Zo. ze swoim chłopakiem. Też był luty, zimno. Ale oczywiście zrobiliśmy sobie plan kulturalny, który obejmował Królewskie Muzeum Sztuk i tak dalej. Zdecydowaliśmy się tez odwiedzić Muzeum Parlamentu. I właśnie kiedy chodziliśmy po jego ciemnych salach, usłyszałam znajomy głos. Równolegle do naszej trzyosobowej grupki muzeum zwiedzała inna - składająca się z Marii i dwóch młodych mężczyzn. Nie wiem, kim byli i nie podeszłam do nich. Ale wiem, że Maria oprowadzała ich po muzeum, mówiąc płynnie po angielsku. - To moja uczennica. - pochwaliłam się, szepcząc do ucha Zo. Ona przecież znała to uczucie dumy, które rozpiera nauczyciela, gdy jego uczeń rośnie i rośnie.
Drugie osiągnięcie to bracia S.
Trafili do mnie na naukę w ramach pewnego stowarzyszenia. Dojeżdżali co niedzielę. Jeden z nich języka nie znał w ogóle, drugi trochę pamiętał ze szkoły. Nasze spotkania trwały ledwie kilka tygodni, bowiem wkrótce dowiedziałam się, że pewnego dnia na stacji benzynowej zostali zagadnięci po angielsku przez pewną panią szukajaca pracowników. Byli w stanie się z nią dogadać, a właśnie o to im chodziło i to im wystarczyło. I już, pracę dostali. Taki był właśnie cel naszego kursu.
Na tym polega sukces dydaktyczny. I życiowy trochę też.
Dodaj komentarz