Czasem
Czasem zapominam oddychać
Czasem nie przestaję się dziwić
Czasem posługiwać się zręcznie
Próbuję
Blog zastępczy, szary, pakowy, gat. II. / Albonubes: typowa szatynka.
Czasem zapominam oddychać
Czasem nie przestaję się dziwić
Czasem posługiwać się zręcznie
Próbuję
Co by tutaj zrobić. Może wyjechać.
Pojechałabym do Hiszpanii. Byle mieć balkon i widok na morze, palmy. Byle mieć parę groszy na kawę i chleb z masłem. Przy stoliku w kawiarni pisać jakiś esej życiu i książkach. Byle nie marznąć i nie martwić się o rachunki.
A może mieć swój kawałek ziemi z chatką, wokół stado kotów, bezpiecznie daleko od drogi.
Oliwę i wino - mogą być własne.
W moim wieku już powinno żyć się z tego, czego się człowiek dorobił, a ja ciągle zaczynam, ciągle zaczynam.
Chwilowo nie pada, ale wilgotność wynosi 88%. Dlatego bardzo bolą mnie kości, leżę zatem w ciepłym łóżeczku, pod którym leży kot, ten, którego przed trzema laty przywiozłam z Dworca Południowego.
Nieoczekiwanie dla siebie samej wyszorowałam okna i balkon na błysk; posiałam kwiaty i nawiozłam te, które już rosną. Jutro znowu popada. Oczywiście ten błysk wkrótce zmatowieje i zachlapie go wilgotny pył z przejeżdżających ciężarówek kierujących się na pobliski plac budowy.
Do tradycji wielkanocnej zaliczam farbowanie jaj łuskami cebuli. W tym roku wyszły mi przepiękne, bardzo ciemnoczerwone. Jajka i cebula - obfitość i płodność. Gotowe już jajka zjadam sobie z wasabi - chrzan też jest ok, ale wasabi jest lepsze, jednocześnie ostre i miękkie, pasuje do jajek. Przy czym to są jajka przepiórcze, bo na kurze, które uwielbiam, mam silne uczulenie.
Leżę i tęsknię za zmarłymi, także za zwierzętami. Przyjaciółmi. Za tym, co nie wróci, co żyje tylko w pamięci. Ale żyje. Potem będzie żyło w moim dziecku i tak dalej. Tak jak w mojej odziedziczonej pamięci żyje moja prababka z warkoczem wokół głowy i prapradziadek, co przegrał majątek w karty.
Wysprzątałam wszystko z potrzeby serca. Balkon czeka na wiosnę.
Tak się lepiej przeżywa żałobę po kocie.
Dzwonił do mnie pan z krematorium, ale nie zdążyłam odebrać, a numer był zastrzeżony. Pewnie po świętach dostanę urnę.
Chciałam zrobić cokolwiek, wyszło tak sobie.
Pogoda się ze mną zgodziła i zaczął padać deszczyk, taki drobny.
Pod względem poziomu energii - dogorywam. Po krzątającej się sobocie (sprzątanie, mecz - 5:0, ale Jot miał kiepski występ) przyszła niedziela. Obudzona o ósmej, poszłam wylegiwać się w ciepłej wannie. Ciało mnie zupełnie zawodzi: wszystko sztywne i bolące. Bałam się jechać na siłownię, ale ostatecznie wzięłam rower i jakoś dojechałam (dwa kilometry). Poćwiczyłam trochę, posłuchałam audycji. Zwykle ćwicze sama, ale tym razem dołączyli do mnie pan tatuś i mały chłopiec. Mnie towarzystwo wytrąca z równowagi, ale - miałam na uszach słuchawki, więc - jak pisałam do Ka. - ja ignoruję świat, a świat ignoruje mnie.
Audycja traktowała o zaburzeniach odżywiania u chłopców i mężczyzn.
Wracając, wstąpiłam do sklepiku po sok, ciasteczka i mleko. Kupiłam też nowy, pomarańczowy notatnik - będę startować w nowym konkrsie, więc potrzebuję zeszytu do notatek.
Wszystko to piętrzy się przede mną jak góra. Bolą mnie plecy, ramiona, sztywnieją mi palce - jak mam funkcjonować? Nie wiem. Upadek kolagenu. Starość.
PS. Po raz kolejny w kawiarni klubowej nie było już kawy (sobota, osiemnasta, no ja jebę). Jak się wzbogacę, kupię im ekspres.